środa, 18 sierpnia 2010

Początek (cz.2)

-Wstawaj Gabrielu, ile można spać.
-Daj spokój Diana...- Gabriel odwrócił się i zakrył głowę kołdrą.
-Wstawaj zaraz będziemy spóźnieni, na krześle masz ciuchy.
-Poradzą sobie jakoś bez nas przez, chwile.
-Wstawaj i to już – Diana podniosła głos równocześnie ściągając kołdrę z Gabriela.
Chwile później Oboje stali przy drzwiach. Ona średniego wzrostu z gęstymi kruczo-czarnymi włosami zaplecionymi w warkoczyki, do tego pełne usta i zielone oczy. On wysoki metr dziewięćdziesiąt, blondyn z czarnymi jak noc oczami, przysłoniętymi ciemnymi okularami i wytatuowanym skorpionem nad lewym okiem.

******************

W powietrzu dało się wyczuć napięcie, Gabriel ze skupieniem wpatrywał się w Leonarda, lecz ten nie dał po sobie poznać,że ma słabe karty. Diana spasowała po drugim wyłożeniu, założyła, że z para 3 nie ma szans. Tylko Miki siedział totalnie wyluzowany, jak by to, że gra o wszystko nie miało dla niego znaczenia.

Ostanie wyłożenie na stole dwa Asy, Król, Dama i dziesiątka. Leonardo postawił pełną stawkę, Miki musiał grać nie mógł spasować i tak grał już o wszystko, tylko Gabriel wahał się, gra dalej oznaczała ze musie postawić wszystko. Minęło jakieś pięć minut i wszyscy grali o pełną stawkę. Odkryli karty, trójka i dycha Gabriel miał parę, Leonardo trafił króla i dziesiątkę tylko miki został z niczym.
-Współczuję – powiedziała Diana do Mikiego.
-Wiedziałem o co gram, mogłem się wycofać.
-Wszyscy wiedzieliśmy o co gramy – odparł Leonardo
-Miki, nie możesz zwlekać trzeba to załatwić szybko, bez zastanowienia tak będzie łatwiej - Gabriel wtrącił do rozmowy. Wszyscy wstali od stołu.
-Żegnaj do zobaczenia po tamtej stronie – Diana ze łzami w oczach przytuliła Mikiego, który własie wychodził z sali.


********************

Droga była nie równa, nowa Honda Civik Dawała znać ze ma już dosyć. Wycieraczki nie dawały rady odgarniać hektolitrów deszczu spadających na przednią szybę. Wyglądało to dosyć niesamowicie, pioruny waliły dookoła, deszcz nie malał anie przez chwile. Wyglądało ze Bogowie nie dadzą im chwili wytchnienia. Gnali na złamanie karku, nie mili dużo czasu.

Minęła godzina zanim dojechali do pałacu. Nie zdążyli wysiąść, a przy ich samochodzie już stała młoda siedemnasto letnia dziewczyna, dość skąpo ubrana, do tego cała przemoczona co podkreślało jej figurę jednak to co rzucało się w oczy to prześwitująca bluzka i sterczące od zimna sutki na jędrnych i obfitych piersiach. Miała długie ciemne włosy. Jej oczy były zakryte chustą, była nie widoma, lecz poruszała się po pałacu z taką gracja, że można powiedzieć iż widzi wszystko.

-Połóżcie go na stole – ręką zgarnęła srebrną zastawę, zrzucając ja na podłogę- mistrz już tu idzie.- nie zdążyła dokończyć zdania a w holu pojawił się średniego wzrostu siwy mężczyzna, ubrany w przepaskę na biodrach.
-Wiera! - krzyknął – zabierz ich stąd, wysusz i nakarm, później się z nimi rozmówię.
-Tak mistrzu.
Wszyscy bez pytania i w milczeniu udali się za nią. Dostali świeże ubrania, coś do jedzenia i picia. Mijały godziny, siedzieli w milczenie. Nagle otworzyły się drzwi.
-Co wy do cholery wyprawiacie – powiedział stary człowiek – Gabrielu myślałem, ze masz więcej rozumu. Zdajesz sobie sprawę jakie to mogło mieć konsekwencje, co was do tego podkusiło.
-To moja wina – odparł Gabriel – to przez te wizje, nie mogę się ich pozbyć. Myślałem ze dzięki temu dowiemy się więcej.
-Milcz głupcze, trzeba było przyjść do mnie. Takie zachowanie nie godzi się moim uczniom. Wybrałem was z pośród wszystkich, a wy mnie tak rozczarowujecie. Idźcie teraz do domów, wróćcie za trzy dni nie wcześniej nie później.
-Ale mistrzu, zostaniemy tu przy nim – odparła Diana.
-Nie! Musicie stąd odejść, teraz za trzy dni wszystko będzie dobrze, w tedy możecie wrócić.

***************************

-Pamiętaj czego cię uczyłem Leonardo, pamiętaj i ty Diano. Gabrielu pamiętaj, że tylko razem możecie wszystko przezwyciężyć. Już nie długo dołączy do was czwarta, a przepowiednia się spełni. Mam nadzieje ze to co wam przekazałem nie pójdzie na marne, reszty musicie nauczyć się sami, od tego zalezą losy wszystkich. - nagle rozległ się dziek telefonu. Gabriel jeszcze lekko zaspany podniósł słuchawkę.
-Halo
-Stary miałem sen – dzwonił Leonardo – mistrz do mnie przemówił.
-Czekaj, czekaj jak przemówił – przerwał Gabriel – jak to sen, ty też?
-Jak to ja też? - zdziwił się Leonardo

Siedzieli w samochodzie i jechali tą samą drogą co trzy dni temu, tylko teraz dzień był słoneczny.
-Czyli wszyscy mieliśmy ten sam sen, to znaczy, ze to nie przypadek – Diana zaczęła rozmowę- znaczy, że Mistrz chce nam coś powiedzieć.
-Zaraz się tego dowiemy- przerwał Leonardo.

Gdy dojechali do pałacu, panowała tam grobowa cisza. Wysiedli z auta i nagle zrobiło się strasznie zimno. Podeszli do bramy, Diana chwyciła za sznur by zadzwonić, lecz natychmiast go puściła;
-To jest zamarznięte – rozcierała dłoń
-Nie tylko to – odparł Gabriel – rozejrzycie się.
Cały ogród, trawa, krzaki, drzewa nawet ogrodzenie były pokryte lodem chociaż na niebie było słońce tu było strasznie zimno. Po woli otworzyli bramę i weszli do środka. To co zobaczyli było przerażające. Ich mistrz wisiał na samym środku holu z wyciągniętymi rekami, wyglądał jak by wisiał na krzyżu, lecz był przywiązany, linami do ścian i podłogi. Przynajmniej tak myśleli.
-O rzesz kurwa – powiedział Leonardo puszczając pawia – to jego jelita.
-Widzę. - spokojnie powiedział Gabriel rozglądając się po pomieszczeniu – idźcie po Mikiego.
Diana i Leonardo udali się do pomieszczenia gdzie zostawili przyjaciela trzy dni wcześniej. Niestety nie znaleźli go, przeszukali jeszcze inne pokoje lecz nigdzie go nie było.
-Nie ma go nigdzie! – Leonardo krzyknął do Gabriela lecz ten nie zareagował, stał wpatrzony w ścianę – Nie ma go! Gabriel kurwa słyszysz nikogo nie ma!
-Strzeż się, bom ja jest wszystkimi a wszyscy, są mną – Gabriel recytował napis wyryty na ścianie – jam jest ....
-...Legion – dokończyła Wiera wychodząca z pomieszczenia za nimi.

wtorek, 17 sierpnia 2010

O co chodzi? (cz.1)

...W tedy poczułem pierwsze krople, deszcz padał mi prosto w oczy.
Dookoła dało się czuć gorąc. Próbuję wstać – Aaaa!! - poczułem straszliwy ból w lewej nodze, Siadam, podpierając się na rekach odciągam się byle jak najdalej, byle pod dach.

Siedzę pod blachą nie wiadomego pochodzenia, nie pada już na mnie, macam nogę złamanie otwarte – Kurwa!! A miało być tak pięknie – gadam do siebie. Rozglądam się, dookoła pełno jakiś części, kawałki blach, jakiś szmaty – Co się kurwa dzieje!! – zaczynam panikować – Spokojnie, najpierw noga potem panika – znajduje jakoś szmatę, kawałek blachy, robię prowizoryczny opatrunek – Dobra teraz trzeba się stąd wydostać, tylko jak?.

Deszcz zmalał, wychodzę z ukrycia podpieram się kulą ( jakiś pokrzywiony pręt i owinięty kawałkiem szmaty jako rękojeść) rozglądam się po okolicy – O kurwa, kurwa, kurwa!! -wszędzie ogień, szczątki czegoś co przypomina... nie właściwie to nic nie przypomina.

-Tam jest jeszcze jeden- usłyszałem czyiś głos – Halo nic panu nie jest? Zabierzemy pana do karetki? Spokojnie już wszystko dobrze. - po glosie poznałem ze to facet, był ubrany w żółty kombinezon z maską przeciw gazową. Nie miałem pojęcia co się dzieje, wszyscy biegali jak mrówki przypalane lupą, (żółte mrówki) zbierające resztki ocalałych, ale co się tu stało.
-Tak nic mi nie jest, czuję się świetnie.– Powiedziałem ironicznie.-
-Chwała Bogu. Ciesze się ze jest pan cały – no debil, stoję o kulach noga
zakrwawiona,wszędzie pełno trupów a ja mam czuć się świetnie? DEBIL
-Mam złamaną nogę debilu, ślepy kurwa jesteś?
-Przepraszam myślałem... już zabieramy Pana do karetki...
Siedzę w karetce, coś mi wstrzyknęli.
-Co się tu u diabla dzieje?- pytam
-My nic nie wiemy, podobno rozmowy nic nie dały.
-O mój Boże... To znaaaczyy, żeeeaa......
-Śpi, jedziemy do bunkra tam go doprowadzą do porządku.